„Moja podróż przez Atlantyk nie została zakończona, tylko przerwana. W maju przyszłego roku będę ją kontynuował” – powtarzał z naciskiem zaraz po powrocie. Aleksander Doba wrócił do kraju 10 czerwca.
Na swoim blogu napisał, że trzecia wyprawa transatlantycka, z Ameryki Północnej do Europy, jest konsekwencją dwóch pozostałych i musi się wydarzyć. Ma świadomość, że jest trudniejsza ze względu na częstsze sztormy oraz zimniejszą wodę i powietrze. Starał się do niej jak najlepiej przygotować. Jednakże ocean okazał się silniejszy. „Atlantyk znalazł lukę w moim planie i dał mi nauczkę, powiedział w jednym z wywiadów. Popełniłem drobne błędy. Fale dwukrotnie wywróciły kajak do góry dnem, a ja byłem za blisko brzegu. W nocy walczyłem samotnie z falami, które wdzierały się do środka. Ja byłem bezpieczny, ale ucierpiał sprzęt”.
Swoją trzecią wyprawę transatlantycką rozpoczął 29 maja z Nowego Jorku. Warunki atmosferyczne od początku były bardzo trudne. Po trzech dobach od oficjalnego startu fale wywróciły kajak i wyrzuciły go na brzeg półwyspu Sandy Hook. Ten piaszczysty półwysep ogranicza od południa dostęp do Zatoki Nowojorskiej. – Dla jednostek pełnomorskich zagrożeniem jest ląd, dla mojego kajaka też – mówił Doba po powrocie. – Kajak się wywrócił, a ja pięć godzin walczyłem, będąc już na brzegu, by go wyciągnąć i uratować. Gdyby to była wywrotka na głębokiej wodzie, to nic by się nie stało, sam bym się obrócił i popłynął dalej. Jak skończył się przypływ przyjechali powiadomieni moi przyjaciele amerykańscy i pomogli mi wydostać kajak na ląd. Niestety, uszkodzenia okazały się tak poważne, że postanowiłem wyprawę przerwać. Szczególnie ucierpiała elektronika i system sterowania. Kajak wymaga naprawy. Ale w maju przyszłego roku wracam tam i wystartuję z miejsca, w którym podróż została przerwana.
KP