Wodnym szlakiem wokół Szczecina

Powoli rozpoczynamy wiosenne podróże – te dalsze i te bliższe. Warto zaopatrzyć się w plecak oraz dobry przewodnik, by wyruszyć w swoją pierwszą tegoroczną wyprawę.

Okolice Szczecina mają doskonałe warunki do uprawiania sportów wodnych. To banalne stwierdzenie. Jednak gdy wsiądziemy w motorówkę, kajak czy łódź i zaczniemy zwiedzać miasto od strony Odry, widok jest przygnębiający. Widać cywilizację rzeki, która kiedyś kwitła, a w ostatnich dziesięcioleciach została totalnie zaniedbana. Zniszczona.

Szukam miejsca, gdzie można zrzucić kajak na wodę w centrum miasta. Potrzebuję kilka metrów plaży bez stromego nabrzeża. Jest, ulica Heyki za mostem. Dosłownie metr piasku, trawiasty brzeg, woduję kajak i płynę. Najpierw w kierunku tzw. szczecińskiej Wenecji, czyli ulicy Kolumba od strony rzeki. Ruiny, ruiny, rozpadające się budynki. To jedyne miejsce w Szczecinie, gdzie domy wyrastają z rzeki. Ich stan techniczny jest katastrofalny, rozpadające się ściany, drzewa rosnące na elewacjach. Ale można spotkać też niezwykłe widoki. Mieszkańcy kamienicy łowią ryby nie  wychodząc z domu. Widzę – wędka wystaje z okna na trzecim piętrze. Jedyny budynek, który jest wyremontowany to dawny ośrodek szkoleniowy Telekomunikacji Polskiej. Dziś do wynajęcia bądź na sprzedaż.

Wzdłuż brzegu śmietnik, butelki, starszy pan siedzący na fotelu i patrzący w rzekę. Płynę w kierunku Pomorzan. Mijam liczne baseny w fatalnym stanie technicznym. Widać, że kiedyś nabrzeża były starannie wykonane. A dziś? Cegła klinkierowa, beton, wszystko wygląda jak po bombardowaniu. Nabrzeża popękane, pozapadane, zarośnięte, baseny zamulone, a przy nich budki sklecone z czego się da. Króluje blacha falista, deski, pomosty posklecane z różnego rodzaju materiałów. Wygląda to jak zabudowa slamsów w Bangladeszu czy Tajlandii. To ostatni użytkownicy rzeki.

Mijam stare łodzie. Wyblakłe plastiki. I królujące wszędzie śmieci, rzeka stała się śmietnikiem, gdzie można wyrzucić wszystko. Mimo tak doskonałego położenia w Szczecinie nie ma jachtów, łodzi motorowych, a na rzece wypoczywa niewielu mieszkańców miasta. Dodajmy, że Szczecin ma lepsze warunki do uprawiania sportów wodnych niż Mazury, jest rzeka, są jeziora w granicach miasta, Zalew Szczeciński, blisko morze, są też małe rzeki, którymi można organizować spływy kajakowe. To wszystko jest niewykorzystane.

I jeszcze dwie liczby: w Danii, Szwecji, Niemczech na 1000 mieszkańców około 700 posiada łódkę czy jacht, słowem sprzęt do wypoczynku na wodzie. W Polsce to około 70 osób na tysiąc mieszkańców.

Mijam wieżę gazowni na Pomorzanach. Po drugiej stronie Odry dawne tereny Porty Odra puste slipy, zarośla. Gdyby nie piękna przyroda, obraz zniszczenia i degradacji tych obszarów byłby jeszcze bardziej przygnębiający. Na tym terenie miało powstać osiedle. Do dziś to się nie udało.

Płynę w stronę Dziewoklicza. Wyspa, na niej zniszczony przedwojenny ośrodek żeglarski, ruiny. Wiosłuję w kierunku mostu kolejowego z podnoszonym przęsłem. Zabytek techniki. Dopływam, a tam konstrukcja prowizorka. Większe filary niż przęsła mostu, widać że nie pasują do całości. Blachy trzymające tory. Most zawieszony nisko nad rzeką blokuje ruch na Odrze Wschodniej. Trzeba go podnieść, a do dziś nie ma decyzji w tej sprawie.

Międzyodrze. Coraz trudniej przepłynąć przez ten obszar. Kanały powoli zarasta bardzo ekspansywna, choć ładna roślinka pływająca. Śluzy i pompownie, które świadczą o gospodarczym wykorzystaniu tego terenu w przeszłości, obecnie są w ruinie.

Kilka lat temu powstał projekt oczyszczenia Międzyodrza z ekspansywnej roślinności oraz udostępnienia turystom wałów. Planowano przerzucenie nad śluzami kładek. Po wałach mieli przechadzać się turyści, myślano o ścieżkach rowerowych. Teraz nad projektem cisza.

Płynę kajakiem pod oknami Zarządu Morskich Portów Szczecin-Świnoujście i tu spotykam chyba jedno z najciekawszych nabrzeży szczecińskiego portu. Umocnione wrakami zatopionych jednostek. Z wody wystają nitowane kadłuby, równo przycięte z powierzchnią rzeki Parnicy. Wszystko porośnięte trzcinami. To nie jedna jednostka, tylko kilka niewielkich statków.

I ostatnia wycieczka rzeką Płonią. Zrzucam kajak w Dąbiu za mostem naprzeciwko spółdzielni rybackiej. Płynę w kierunku miasta. Rzeka wchodzi do parku, widać wieżę kościoła. Pięknie wije się w mieście, ale to jeden wielki śmietnik. Butelki, wyrzucane przez właścicieli ogródków rośliny, gruz, a także popioły i żużel. Dopływam do Młyna, dziś hotelu – miły pan mówi, że nie można pływać pod hotelem. Trudno, zawracam.

Płynę w kierunku ujścia Płoni na jezioro Dąbie. To jeden z piękniejszych odcinków rzeki. Mieszkańcy Dąbia odpoczywają na brzegach. Mijam znowu sklecone z blachy, i setki różnych materiałów nabrzeża rybackie. Wszystko stare, zniszczone, biedne, prowizoryczne budy na sprzęt, ale obrazowi uroku dodają suszące się  sieci, wiosła i łodzie.

Wypływam na Dąbie i zaraz po prawej wielki spichlerz nad rzeką. Ruina. Miał tam powstać apartamentowiec wybudowany przez chińskiego inwestora. Krzaki i drzewa, jakie wyrosły w tym miejscu, świadczą o fiasku inwestycji.

Mimo wielu smutnych widoków wycieczka po akwenach wodnych wokół Szczecina ma swój urok. Takiego miasta, jakie widać z poziomu rzeki, z brzegu się nie zobaczy.

Grzegorz Gibas


Opublikowano

w

przez

Tagi: